Fantastyczna Czwórka jest wolna od Slotta!

Nie raz, nie dwa pisałam o tym, że Dana Slotta już dawno mogliby ściągnąć z Fantastycznej Czwórki, a w sumie to nawet szkoda, że w ogóle go do niej dali.


Im dalej w serię Slotta, tym o wiele lepiej było widać, że jego pomysł na ten tytuł zaczął się i skończył na ślubie Bena i Alicii. Cała reszta to próba odgrzania kotleta, już trochę wyzutego i nawet zdeptanego; nie chciał pchać rodziny do przodu, jak mogłoby się wydawać przez ten ślub, tylko cofnął ją do tyłu. Nie chciał kontynuować statusu quo zaczętego przez Hickmana w jego wysławianej serii, tylko wolał zrobić coś po swojemu i tylko z tą częścią Czwórki, która mu pasowała. A była to mała część.

Pierwszą rzucającą się rzeczą w runie Slotta był fakt, że w ogóle nie została poruszona trauma, jaką przeżyli Ben i Johnny, zostając porzuconymi na Ziemi, podczas gdy Richardsowie z dzieciakami polecieli w multiwersalny kosmos. W serii Marvel 2-in-One, wychodzącej przed powrotem F4 do komiksów, mieliśmy Johnny’ego z tendencjami samobójczymi i Bena nie mogącego sobie z tym poradzić, a w głównej serii? Wszystko zniknęło jak ręką odjął. Naprawdę szkoda, że nikt nie miał ochoty przyjrzeć się temu głębiej, tylko od razu ruszać z “wielkimi” historiami, które i tak kończyły się małostkowymi zmianami. Serie Marvel 2-in-One i Infamous Iron Man miały lepszy pomysł na to niż Slott w głównej serii o Czwórce. O ile ta druga szybko dobiegła końca, bo pisarz przechodził na wyłączność do DC, o tyle pierwsza mogła trwać dłużej właśnie po to, aby poruszyć w niej zdrowie psychiczne bohaterów - wtedy brak tego w Fantastycznej Czwórce nie raziłby tak bardzo, a wręcz wcale. Ale niestety do tej pory tego nie dostaliśmy.

Czy ktoś jeszcze pamięta, że Slott zmienił genezę powstania F4? Bo ja przypomniałam sobie o tym dopiero wtedy, kiedy czytałam moje poprzednie posty narzekające na tę serię. Do tej pory poczucie winy Reeda cały czas było jego motywacją w prowadzeniu Czwórki. Bo to on zawalił, to przez niego lot w kosmos skończył się mutacjami. Reed dobrze to wiedział i wszystko, co robił dla rodziny, miało być swoistym przeproszeniem za swoje błędy i próbą sprawienia, aby mimo to żyło im się lepiej. A Slott zmienił jeden czynnik w ich genezie, powodując, że to nie błąd Reeda, ale rzecz, na którą zupełnie nie miał wpływu, doprowadziła do katastrofy. Zdarł z Reeda to właściwe poczucie winy, o którym wiedzieli wszyscy i do którego Reed sam się przyznawał, a zamiast tego dał mu ochłap - bo oczywiście Reed dalej się wini, ale teraz wszyscy wiedzą, że to nie jego wina. Ale czym innym jest świadomość, że wszyscy dookoła zdają sobie sprawę z jego błędu, a czym innym to, że każdy wie, że to nie jego wina. Slott odebrał (czy tez próbował odebrać) Reedowi tę motywację do bycia takim przewodnikiem rodziny, aby spróbować odpokutować za swoje czyny. Cytując siebie samą z poprzedniego posta na ten temat:

Wcześniej [Reed] był racjonalnym mężczyzną, który doskonale wiedział, jak bardzo schrzanił, a teraz jest facetem o wygórowanym myśleniu o sobie samym, skoro uważa, że powinien wiedzieć wszystko o wszechświecie, który dopiero co zaczynał odkrywać.
Samo to, jak Reed był przez Slotta pisany, śmierdziało brakiem znajomości współczesnego odbioru tej postaci. Od momentu, kiedy Waid pisał F4, Reed był przedstawiony jako osoba, której najbardziej zależy na rodzinie. Nieważne jak bardzo potrafi zagnieździć się w laboratorium czy warsztacie, rodzina jest dla niego na pierwszym miejscu. I mimo swojego podtekstowego autyzmu, przez który Reed czasami potrafi zatracić się w swoich badaniach, jest to bardzo miły, przyjazny i dostępny facet - jeśli jest dobrze pisany (jak to idealnie określił scenarzysta Kurt Busiek poniżej).

Biorąc to pod uwagę, najgorszym reedowym momentem z runu Slotta jest dla mnie zachowanie Pana Fantastycznego na wieczorze kawalerskim Bena. A konkretnie jego nieobecność. Jest ona potem wyjaśniona, ale nadal nie potrafię pojąć, dlaczego Reed miałby nie uczestniczyć w takiej tradycji ze swoim najlepszym przyjacielem.

Fantastyczna Czwórka od czasów Hickmana miała pod swoimi skrzydłami Future Foundation, poświęcone młodym, zdolnym dzieciom. Dwójka z nich to biologiczne potomstwo Richardsów, którego różnica wiekowa wynosi około pięć lat. A przynajmniej wynosiła. Kiedy wrócili na Ziemię, minęło pięć lat. Franklin i Valeria mieli odpowiednio osiem i trzy lata, a teraz oboje zostali nastolatkami. O ile Franklina można “podpiąć” pod trzynastolatka jak się zmruży oczy, to nijak nie można z Valerii Slotta zrobić ośmioletniej dziewczynki. Valeria jest super geniuszem, dlatego w wieku trzech lat miała intelekt i wszelkie inne zdolności, ale nadal była rysowana jak dziecko. Teraz została postarzona o przynajniej dekadę, o dwa razy więcej niż wszyscy inni.

Właśnie - wszyscy inni. Cała reszta dzieciaków z Foundation… nie została z Czwórką. Polecieli na swoje własne, miniseriowe przygody. Slott zdecydował się nie uwzględnić ich w swoim runie, co przez chwilę rzeczywiście mieliśmy poruszone, ale nie przez wszystkich opiekunów czy rodziców dzieci pozostawionych pod opieką Richardsów. Slott nie był w stanie wymyślić historii dla wszystkich dzieciaków i się ich pozbył. Biorąc pod uwagę fakt, że często oddawał scenariusze po terminie, to zakładam, że nie wyrobiłby się pisząc dwie serie, Fantastyczną Czwórkę i Futrure Foundation, mimo że Hickman i Fraction dali radę.

Innym powodem może być fakt, że nie lubił sposobu, w jaki te dziecięcie postacie “należały” do F4. Byli pod opieką Richardsów, ale nie było wyraźnie zaznaczone, że są ich dziećmi. Slottowi musiało bardzo na tej przynależności zależeć, bo Benowi i Alicii dorzucił dwójkę dzieci, które wyraźnie zostały przez tę dwójkę zaadoptowane - to Ben i Alicia się nimi zajmują, nie Reed i Sue. Jest wyraźny podział obowiązków. Najwyraźniej fakt, że Reed i Sue mogą mieć gromadkę dzieci, nie jest na tyle prawdopodobny. Bo skoro mają dwójkę biologicznych, to nie mogą już mieć żadnych innych. Nie według Slotta.

Szkoda, że Johnny nie dostał dzieciaka. Gdyby Johnny został samotnym ojcem, byłby to naprawdę nowy kierunek dla jego postaci, biorąc pod uwagę, że kilkakrotnie Johnny wyraził chęć posiadania rodziny. Ba, przynajmniej dwukrotnie w zapowiedziach dwóch różnych zeszytów serii Slotta padały słowa, że z Johnnym wydarzy się coś nowego. Nie dostaliśmy tej nowości ani w postaci samotnego ojca Johnny’ego ani jego coming outu (o tym później). Zamiast tego Slott wolał pisać żarty o jego przemocowym związku z Lyją i dać mu nowy wątek, w którym również zostaje gaslightowany przez kobietę, która wymusza na nim związek. Przez sporą część tej historii było powiedziane, że ta kobieta jest soulmate’em Johnny’ego, bo tylko ona mogła ściągnąć bransoletę na jego bicepsie, ale ostatecznie rola bransolety została dziwnie przeinaczona, bo kiedy ze sobą zerwali, kobieta znalazła nowego faceta, któremu założyła bransoletę.

Drugą teoretyczną zmianą Johnny’ego, której nigdy wcześniej nie doświadczył, była niemoc zgaszenia swoich płomieni. Przyznam, że sama nie czytałam o tym wcześniej, ale twitterowska wieść niosła, że to już miało miejsce w komiksach. Gdzie ta nowość, Dan? Czy nowością miał być fakt, że Johnny przespał się z kimś innym, kiedy był soulmate’em innej kobiety? Czy nowością miało być to, że dopiero poranek potem Dr Doom oświadczył się osobie, z którą Johnny się przespał, a kiedy wyszło to na ślubie, Doom się wkurzył i to on sprawił, że Johnny nie może zgasić ognia? Cóż. Trzeba było właśnie to nazwać nowością od początku, a nie mówić o braku możliwości gaszenia płomieni jako o nowym statusie quo - którym nie było.

Johnny jest niewyobrażalnie zły na Reeda, który nie ma czasu, aby cokolwiek poradzić na problem Johnny’ego, ale też w ogóle nie wie, jak sobie z tym poradzić. Gdyby Future Foundation nadal było z Czwórką, pewnie coś by zaradzili - u Hickmana byli w stanie dać Benowi jeden dzień w roku na bycie człowiekiem. Zamiast tego Johnny jest tak zły, że nie ufa rodzinie, która pewnie w końcu coś wymyśli (wiadomo), tylko decyduje się odejść ze swoją niedoszłą soulmate, rzucając na koniec na dodatek, że wszędzie będzie mu lepiej, tylko nie z nimi.

W pewnym momencie runu Slotta Franklin stracił swoje moce, więc i on nie mógł Johnny’emu pomóc. Franklin stracił też swój status mutanta. Ostatecznie jednak je odzyskał, więc pytanie, dlaczego nie pomógł wujkowi Johnny’emu, będzie za mną chodzić przez jeszcze długi czas. Była jednak inna kwestia odzyskania mocy przez Franklina, która sprawiła, że już mocniej wywrócić oczami nie mogłam. Franklin powiedział rodzicom, że jeśli użyje swoich mocy na sobie, aby się zmienić, aby być tym, kim czuje się w środku, żeby nie mieli mu tego za złe. Następnie oznajmił, że zmienił kolor swoich włosów na czarne na stałe (wcześniej farbował swoje blond włosy, zapewne dlatego, żeby rysownicy mogli mieć jego i Johnny’ego na jednym panelu i nie musieli aż tak bardzo się starać, żeby ich rozróżnić). Czułam się bardzo zniesmaczona tym żartem. Takie okropne wykorzystanie czegoś, co większość osób trans doświadcza, nie jest dla mnie wcale śmieszne, a ze strony pisarza jest transfobiczne. O ile wcześniej czepiałam się tego, w jaki sposób narracja Johnny’ego jest prowadzona pod tym kątem, to jednak żart z Franklinem jeszcze bardziej pogrążył ten run Slotta w moich oczach. Wisienką na torcie jest fakt, że Slott pozbył się innej trans postaci z Future Foundation, a teraz rzuca takim żartem.

O co chodziło z Johnnym w tym kontekście? Na wieczorze kawalerskim Bena mieli poważną rozmowę na temat tego, że Johnny jest wiecznym kawalerem i nie potrafi nikogo sobie znaleźć. Rada Bena brzmiała:

Kiedy będziesz wiedział [że ta osoba jest tą jedyną] – a będziesz wiedział – zaryzykuj. Nie czekaj na silniejsze osłony. Bądź dzielny, Johnny Stormie. Bądź bardziej odważny niż ja.
Osoby queer są nauczone czytania między linijkami. Tutaj jednak Slott zostawił to miejsce puste i niczym go nie zapełnił, bo odwaga Johnny’ego w żadnym stopniu nie musiała się w całym tym runie pojawić. Nie potrzebował jej ani do sprawy ze swoją soulmate, ani do przespania się z przyszłą narzeczoną Dooma, ani do opuszczenia rodziny (do tego ostatniego wystarczył mu gniew).

Slott zostawił po sobie kilka gruzów, które wypadałoby posprzątać, zanim nadejdzie nowy scenarzysta. Zanim przejmie serię, mamy kilka zeszytów pisanych przez inne osoby, które raczej się za to nie zabiorą. Oficjalnego potwierdzenia nowego pisarza jeszcze nie było, ale dostaliśmy wskazówkę w postaci kompasu podpisanego “writer” na północy - więc Ryan North na 99% przejmie stery Fantastycznej Czwórki. Bardzo cenię sobie jego sposób pisania Tony’ego Starka w Squirrel Girl, więc mogę mieć tylko nadzieję, że w taki sam sposób potrafi zrozumieć inne postacie; zwłaszcza Reeda, do którego każdy pisarz na początku musi się przyłożyć najbardziej.

Czy zauważyliście, jak mało napisałam o Sue? Zupełnie nie pamiętam, czy Sue cokolwiek runie Slotta zrobiła.

Komentarze

Popular Posts

Jak śmierć Lois Lane oddziałuje na Supermana

Flame on! Queerkodowanie jednego z pierwszych superbohaterów Marvela