Slott wygląda na zmęczonego, czyli bardzo proszę o nowego pisarza Fantastycznej Czwórki

Każdy komiksowy fan powinien chociaż raz przejść przez okres, kiedy prawa filmowe do jego ulubionej serii należą do studia innego niż Disneya, przez co Bob Iger blokuje wydawanie tej serii przez trzy lata. To buduje charakter. 

To stało się z Fantastyczną Czwórką. Kiedy ogłoszono jej powrót, byłam w miarę optymistycznie nastawiona. Ale po ich braku na rynku przez trzy lata, wiadomość o wznowieniu serii była fantastyczna. Z każdym kolejnym zeszytem okazywało się, że optymizm dotyczący nowej serii to była po prostu nadzieja, a na dodatek złudna.

Dan Slott, który przez dziesięć lat pisał Spider-Mana, teraz dostał zarówno Fantastyczną Czwórkę, jak i Iron Mana. „Moja” część fandomu Marvela była głośna w głoszeniu opinii, że Dan Slott na tyle zmienił postać Petera, że aż go zepsuł. Z tego co słyszę od znajomych fanów Iron Mana, Tony'ego Starka spotkał ten sam los. Fantastyczna Czwórka nie wychyla się z szeregu i u nich również nie dzieje się za dobrze.

Już wcześniej wspominałam o tym, że w tej serii za dużo się nie dzieje ([Nie taki fantastyczny pośpiech] oraz [Czekając na powrót Fantastycznej Czwórki]), bo zamiast rozprawić się z traumą bohaterów, Slott przeszedł od razu do radosnej rodziny z sąsiedztwa. Jedyną dobrą rzeczą był ślub Bena i Alicii, ale potem najpierw nie działo się nic, a dalej było coraz gorzej, bo wprowadzony retcon i jego powiązania nie są w żaden sposób grą wartą świeczki.

W świeżo skończonej historii okazało się, że to jednak nie Reed był odpowiedzialny za katastrofę, która dała im moce. A właśnie poczucie winy za to, że nie był w stanie przygotować rakiety w odpowiedni sposób, było powodem, dla którego robił... wszystko, co robił. W zeszycie Fantastic Four (1998) #60, pierwszym pisanym przez Marka Waida, jest to wyłożone jak krowie na rowie:

Czy ty chcesz wiedzieć, Val? To będzie musiało być naszą tajemnicą. Dobrze? Dobrze. Dawno, dawno temu żył sobie geniusz, który... bardzo inteligentny człowiek, który...
Dawno, dawno temu żył sobie bardzo arogancki człowiek, który zrobił coś bardzo głupiego.
Bez właściwego przygotowania i osłon, przeciągnął przyjaciół przez falę promieniowania, która zmieniła ich wszystkich w coś innego, nieludzkiego. Przytłaczała go własna wina... Na co sobie zasłużył. Kochał tych ludzi, a zniszczył im życie. Przez niego zostało im przeznaczone stać się dziwadłami... królikami doświadczalnymi lub jeszcze gorzej...
Chyba że zmieniłby to przeznaczenie.
Chyba że sprawiłby, że świat widziałby ich takimi, jakimi : trzema najlepszymi i najodważniejszymi ludźmi, jakich można spotkać. Więc odmówił ukrywania się. Założył z nimi dom w ośmiomilionowym mieście. Dał im kostiumy. I latający samochód. Zachęcał, aby paradowali z wymyślnymi pseudonimami.
„Pan Fantastyczny”. Czy to brzmi jak imię, które ktoś naprawdę chciałby sobie nadać? Nie. Ale to lądowało w nagłówkach. I na koszulkach. I figurkach. Wiedział, że dzięki temu ludzie nie będą się ich bać. Bo widzisz, przepych i sława nie były opcjonalne. Były niezbędne.
Bo może dzięki przemienieniu swoich przyjaciół w celebrytów... mogłoby mu zostać wybaczone to, że odebrał im normalne życia.
Może kiedyś.

Nie jest to moja ulubiona próba złagodzenia faktu, że Reed nadał sobie taki pseudonim (na pierwszym miejscu zawsze będzie fakt, że Sue na studiach nazwała go panem fantastycznym, bo sprawił jej w pokoju najlepsze nagłośnienie w dziejach – z komiksu Fantastic Four: Island Of Death!). Ale jest to solidna i, co ważniejsze, kanoniczna wersja, która była w głównej serii i która najbardziej pasuje do takiego Reeda, jaki był pisany przynajmniej w ostatnich dwudziestu latach. Jako człowiek skupiony na rodzinie i dźwigający poczucie winy, które wpływa na każdą większą decyzję w jego życiu. Wszystko dlatego, że źle przygotował się do lotu i naraził osoby, które kocha.

Slott z kolei niedawno zmienił tę historię, przez co okazało się, że to nie jest wina Reeda. Okazuje się, że Reed był znakomicie przygotowany, ale osoba trzecia wpłynęła na ich lot i to przez nią zostali napromieniowani. Reed nie popełnił żadnego błędu. Nagle to całe poczucie winy okazało się fałszywe. Kim jest Reed bez tego poczucia winy...? Pewnie się nie dowiemy, bo Slott wycofał się całkowicie z konsekwencji swojej decyzji i próbował załagodzić sytuację w ostatnim zeszycie tej historii:

Ben, nie rób tego. Nadal jestem winny. Może naukowo wszystko dobrze obliczyłem... ale myliłem się w całej reszcie. Nigdy nie brałem pod uwagę, że we wszechświecie będzie tyle strachu...
... lub istoty, które będą chciały nas skrzywdzić.
[Fantastic Four (2018) #20]

Reed tutaj bierze odpowiedzialność nie za swoje czyny, tylko za coś, czego nikt nigdy nie byłby w stanie przewidzieć. Jego poczucie winy jest w tym momencie hiperboliczne i pozbawione sensu. Reed nie jest odpowiedzialny za cały wszechświat. Jest odpowiedzialny tylko za to, co zrobił lub – jak to miało miejsce wcześniej, przed tym retconem – czego nie zrobił. Wcześniej był racjonalnym mężczyzną, który doskonale wiedział, jak bardzo schrzanił, a teraz jest facetem o wygórowanym myśleniu o sobie samym, skoro uważa, że powinien wiedzieć wszystko o wszechświecie, który dopiero co zaczynał odkrywać.

Kolejną konsekwencją retconu Slotta jest pojawienie się Sky, która najwyraźniej jest soul mate'em Johnny'ego (będę używała tego zwrotu w oryginalnej angielskiej wersji, ponieważ nie tłumaczy się on tak dobrze na język polski – bratnia dusza nie ma tego samego wydźwięku). Dlaczego „najwyraźniej?” Bo aby udowodnić, że są soul mate'ami, musiałaby ściągnąć bransoletę z bicepsa Johnny'ego.

Revos: Żegnaj, doktorze Richards. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale... mam nadzieję, że spotkamy się ponownie. Możemy się wiele od siebie nauczyć.
Reed: Zgadzam się. Zwłaszcza jeśli chodzi o te „wiązania dusz”.
Sue: Reed wstydzi się zapytać, ale nie wie, jak je ściągnąć.
Revos: To proste. On nie może. Tylko jego soul mate może.
Sue: Czyli mamy dowód, kochanie. Jestem twoja, a ty mój. I nie ma żadnych archeolożek w tym równaniu.
Reed: Ach, kim jestem, żeby kłócić się z nauką?
Johnny: Hej, Ben. Jak to jest, że tobie nie założyli [bransolety]?
Ben: A jakby mieli, juniorze? Kiedy jestem już zajęty?
[Fantastic Four (2018) #19)]

(Czy ta uwaga na temat „archeolożek” musiała paść? Czy nie możemy zostawić Alyssy Moy w spokoju? Zwłaszcza po tym, jak dobrał się do niej Mark Millar?)

Co robi Sky w tej sytuacji? Odmawia ściągnięcia Johnny'emu bransolety i nawet nie chce, aby on ściągnął jej bransoletę:

Ben: No popatrz, leci twoja kula u nogi.
Johnny: Odwal się.
Ben: Dzieciaku, pamiętasz, co ci mówiłem jakiś czas temu? Że jak będziesz miał kolejną taką szansę...
Johnny: Powiedziałeś, że powinienem rzucić się na głęboką wodę i „nie czekać na silniejsze osłony”.
Ben: No. Cóż, nigdy mnie nie słuchaj. Jestem idiotą.
Sky: Johnny, ja....
Johnny: Chcesz, żebym ściągnął twoją międzygwiezdną bransoletkę przyjaźni, zanim odlecimy? Rozumiem.
Sky: Nie, nie rozumiesz.
Johnny: Co?
Sky: Możesz też zatrzymać swoją.
Johnny: Co? Nie! Ściągnij ją!
Sky: Odmawiam. A teraz, co do tej waszej rakiety...
[Fantastic Four (2018) #19]

Mamy tu wiele do omówienia. Ale po kolei.

Na pierwszy ogień idzie Sky, która poleciała z Fantastyczną Czwórką na Ziemię. Czy to dlatego nie chciała ściągnąć bransolety? Bo chciała z nimi polecieć? Czy może dlatego, że nie może jej ściągnąć, bo tak naprawdę nie jest jego soul mate'em? Póki nie zobaczymy, jak Sky to robi, nie mamy żadnego potwierdzenia, jak to było w przypadku Reeda i Sue. Sky mogła sobie i Johnny'emu ot tak założyć jakieś bransolety, owszem, ale czy to oznacza, że na pewno są sobie przeznaczeni? Nie. Czy to znaczy, że Johnny będzie teraz chodził z tą bransoletą, czy może ktoś inny ją ściągnie? Wrócę do tego.

Dalej, Sky odmawia ściągnięcia bransolety, mimo że Johnny wyraźnie na to nalega. Po prostu zbywa go całkowicie, nie zwracając uwagi na jego zdanie. Tak samo było, kiedy zakładała mu bransoletę – Johnny był nieprzytomny po przegranej walce i nie mógł wyrazić na to zgody. Po raz kolejny Johnny jest wciągany w związek bez swojej zgody i bez właściwego potraktowania tego przez pisarza. Slott porównuje Sky do sytuacji z Crystal, kiedy szesnastoletni Johnny zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Ale Crystal nie związała się z nim poprzez „wiązanie dusz”, nie dając Johnny'emu wyboru. Crystal i Johnny byli na tym samym poziomie, oboje zakochani od razu, oboje w pełni świadomi swojego wyboru. Sky tego wyboru Johnny'emu nie dała, bo o ile podchodzi do tego na luzie, to jednak im częściej mowa o soul mate'ach, tym większy odczuwa dyskomfort. Do czasu, kiedy wracają na Ziemię i Sky pokazuje, że można na niej polegać, bo pomaga powstrzymać dinozaury Mole Mana, które atakują plemię Wyatta, do którego przyłączyła się grupka Moloidów (fakt, że Moloidy stały się częścią plemienia Rdzennych Amerykanów, jest swoją drogą kompletnie niedorzeczny i według mnie również niewłaściwy).

Skoro mowa o nie dawaniu Johnny'emu możliwości wyboru i potencjalnym okłamywaniu go – nie tak dawno do komiksów wróciła Lyja (więcej o jej manipulacjach można poczytać w [Johnny Storm i jego #metoo - kłamstwa, catfishing i wykorzystywanie przez szpieginię skrulli]). W miniserii Future Foundation pisanej przez Jeremy'ego Whitleya została przedstawiona jej skrócona historia. Skrócona, bo Lyja przewijała się przez około sto pięćdziesiąt zeszytów Fantastycznej Czwórki i opowiedzenie tego wszystkiego zajęłoby przynajmniej połowę tego. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że ta jej skrócona historia była zakłamana, bo nie przedstawiała Lyji we właściwym świetle, czyli jako gwałcicielki i manipulatorki. Ba! Lyja została członkiem Future Foundation. To tak samo złe, jak we wcześniejszych komiksach, kiedy Sue jej powiedziała, że Lyja może z nimi zamieszkać (swoją drogą, u Slotta to Reed zaprosił Sky do zamieszkania z nimi, ale na szczęście Alicia zaoferowała jej swoje puste mieszkanie i Sky wybrała tę drugą opcję). I tutaj chcę powrócić do faktu bransolety na bicepsie Johnny'ego, bo w trakcie pisania tego posta w głowie pojawiła mi się naprawdę okropna myśl: co jeśli Sky nie jest soul mate'em Johnny'ego i o tym wie, dlatego kłamie, a w nowym evencie Marvela (Empyre, który skupia się na Skrullach i Kree) zobaczymy, jak Lyja ściąga z niego tę bransoletę? Empyre jest reklamowany jako wydarzenie z Avengers i Fantastyczną Czwórką, a powrót Lyji na krótko przed nim jest naprawdę podejrzany. Nic nie byłoby gorszego od tego, gdyby się okazało, że osoba, która wykorzystywała Johnny'ego w każdy możliwy sposób, jest jego soul mate'em.

Ostatnia kwestia z powyższych paneli jest mniej narzekaniem na kanoniczne podejście, a bardziej zawodem, że nikt w Marvelu nie widzi rzeczy, które sami podkładają fanom, aby później je zbyć jako błahe sprawy. Chodzi o wspominanie przez Bena słów, które powiedział Johnny'emu pod koniec swojego wieczoru kawalerskiego:

Ben: Kiedy będziesz wiedział [że ta osoba jest tą jedyną] – a będziesz wiedział – zaryzykuj. Nie czekaj na silniejsze osłony. Bądź dzielny, Johnny Stormie. Bądź bardziej odważny niż ja.
Johnny: Dzięki, Ben.
[Fantastic Four (2018) #5]

Bądź dzielny, Johnny Stormie. Jak wspominałam w [Queerbaitingu fanów Johnny'ego Storma], te słowa są bardzo sugerujące dla osób queer, więc fani queer mieli nadzieję, że coś z nich będzie. Moment, kiedy Ben wspomina je w nawiązaniu do kolejnej osoby, która manipuluje Johnnym, a potem odrzuca całkowicie, to podwójna zdrada. Raz, że wraca do nich przy Sky, która w nosie ma zdanie Johnny'ego, a dwa, że odrzuca je całkowicie, nie tylko przy Sky, ale też odbierając Johnny'emu podporę tych słów na przyszłość.

Na dodatek Slott musiał rzucić żartem na temat bliskości Wyatta i Johnny'ego, sugerując, że może to Wyatt jest jego soul mate'em, co oczywiście może istnieć jedynie w formie prześmiewczej, bo inaczej byłoby absurdalne. A tak naprawdę miałoby to więcej sensu niż bycie soul mate'em nieznanej dziewczyny. Już nawet jeśli Wyatt i Johnny mieliby być platoniczymi soul mate'ami, wyglądałoby to lepiej niż w obecnej sytuacji.

I wtedy wchodzi on, cały na biało: Fantastic Four: Marvels Snapshots (2020) #1. Pośród całego tego slottowego gówienka, ta jednozeszytówka była powiewem świeżego powietrza. Na początku dałam się nabrać, bo kiedy czytałam ją po raz pierwszy, to myślałam, że wyjdę z siebie. Nie potrafiłam zrozumieć, jak ktoś, kto tak dobrze zna przygody Johnny'ego w Glenville (o czym świadczyły wplecione nawiązania do nieoficjalnej solowej serii Johnny'ego, jaką są Strange Tales #101-134), potrafi tak źle interpretować charakter chłopaka. Wszyscy dookoła mówili, że Johnny jest rozpuszczony, porywczy, ugania się za kobietami. Mylili też fakty z jego życia: twierdzili, że dorastał w bogatej rodzinie, a w kanonie mamy powiedziane, że Franklin Storm przegrał pieniądze uprawiając hazard, przez co Johnny i Sue mieli ciężki żywot pod tym względem przed pojawieniem się Reeda.

Fascynujące jest to, że ludzie spoglądają tak na Johnny'ego zarówno w świecie komiksowym, jak i poza nim: fani komiksowi również mają taką opinię o Johnnym, mimo że na kartach komiksów nie ma ku temu żadnych dowodów. Jest to kilka razy wspomniane, ale nigdy się to nie dzieje na taką skalę, aby utrwaliły się jako główne cechy Johnny'ego.

Dlaczego więc ten zeszyt jest taki dobry? Bo na końcu okazuje się, że to wszystko było zaplanowane. Johnny pojawia się na zjeździe absolwentów swojego liceum – w stroju Fantastycznej Czwórki, rozdając autografy, nie pamiętając imion, uśmiechając się do zdjęć, nie przejmując się niczym. Zachowuje się jak buc. Dowiadujemy się, co myślą o nim jego znajomi ze szkoły i nie mają oni za dużo dobrego do powiedzenia. Johnny nagle musi lecieć i znika z imprezy całkowicie. Wydawałoby się, że to tyle, lokalny celebryta zaszczycił ich obecnością... ale nie. Prawdziwa impreza zaczyna się później. Nie ma na niej już łowców autografów i kamer. Są tylko ludzie z Glenville. Johnny pojawia się za pomocą Lockjawa w normalnym stroju i z piankami na ognisko. Dzieci jego byłej dziewczyny nazywają go wujkiem Johnnym, a starzy wrogowie (których obecnie wspiera finansowo!) domagają się pochwał za swoją grę aktorską przed kamerami. Bo tym właśnie była cała wcześniejsza farsa w tym zeszycie: grą. Każdy obywatel grał przed kamerami, aby nikt nie wiedział, że Johnny nadal ma wielki sentyment do rodzinnego miasteczka i swoich byłych sąsiadów. Aby Glenville było zostawione w spokoju.

W tym komiksie pokazane jest nie tylko to, że Johnny jest dobrym aktorem, ale też jego życzliwość i dobre serce. Podczas lektury robiłam się coraz bardziej zła, a kiedy dotarłam do momentu, gdy wszystko zostało wyjaśnione, uśmiech nie schodził mi z twarzy. Po tak długim czasie w końcu dostałam coś, gdzie Johnny został traktowany i przedstawiony tak, jak być powinien. Owszem, ten komiks nie ma bagażu kanonu obecnych wydarzeń głównej serii, ale tak niewiele trzeba, aby pokazać kanonicznie Johnny'ego.

Dużym plusem jest również istnienie w Glenville nie tylko statui Johnny'ego i Sue w wykonaniu Alicii, ale także całego muzeum poświęconego teoretycznie Fantastycznej Czwórce, ale na wejściu przy ich logo pokazani są tylko Sue i Johnny, rodowici mieszkańcy miasteczka. Pokazuje to, jak wielką sprawą było pojawienie się Fantastycznej Czwórki w marvelowym świecie i z jakim rozmachem są (czy też powinni być) traktowani. Marvel często o tym niestety zapomina.

Myślę, że Slott już wystarczająco dużo zepsuł w pierwszej rodzinie Marvela. Potrzebujemy teraz kogoś, kto w pierwszym zeszycie swojej serii wszystko naprawi – albo przynajmniej część, jak zrobił Nick Spencer, przywracając związek Petera i MJ od razu, gdy dostał Spider-Mana w swoje ręce. Niekoniecznie chciałabym go na pisarza Fantastycznej Czwórki, ale mój pierwszy wybór jest zajęty X-Men, a drugi Doktorem Strange'em i byciem redaktorem w wydawnictwie Humanoids. Kiedy się doczekam zmiany? Nie wiem. Ale pozostaje mi czekać.

Komentarze

Popular Posts

Jak śmierć Lois Lane oddziałuje na Supermana

Flame on! Queerkodowanie jednego z pierwszych superbohaterów Marvela