Recenzja komiksu - Fantastic Four (2018) #5

Pod koniec marca tego roku Marvel zapowiedział powrót Fantastycznej Czwórki. Seria z przygodami całego zespołu nie wychodziła od czasów Tajnych Wojen z 2015 roku. Mało kto mógł więc przypuszczać, że 2018 zakończy się w dodatku tak dużym wydarzeniem w życiu Fantastycznej Czwórki jak ślub Bena i Alicii. Ponieważ w tym roku dwa komiksowe śluby nie doszły do skutku (jeden u Marvela, drugi u DC), bardzo wyraźnie podkreślano, że Benowi i Alicii na pewno się to uda. O przygotowaniach do niego i o samym ślubie można przeczytać w wydanym właśnie Fantastic Four (2018) #5.


Alicia pojawiła się już w Fantastic Four #8 z 1962 roku i od tego czasu była główną dziewczyną Bena. Raz się schodzili, raz rozchodzili, ale zawsze znajdowali się na nowo. Slott przyznał, że już ponad dekadę temu – kiedy pisał serię Thing – chciał, aby Ben i Alicia się pobrali, ale edytor Tom Brevoort nie pozwolił mu na to, wyjaśniając, że takie duże wydarzenie musi się odbyć w głównym tytule o Fantastycznej Czwórce. Dlatego pierwszą rzeczą, którą Slott zapragnął zrobić, gdy tylko przejął ten tytuł, było właśnie ożenienienie Bena z Alicią.


Na łamach ślubnego zeszytu mieszczą się trzy historie, każda z własnym rysownikiem. Nie są jednak to trzy osobne części – każda z nich wpleciona jest w ciąg wydarzeń i razem tworzą jedną spójną opowieść podzieloną na akty. Rysowaniem wprowadzenia do pierwszego aktu oraz przejścia z pierwszego na drugi zajmował się Aaron Kuder, który jest również rysownikiem aktu trzeciego. Będzie on w przyszłości współpracował z Danem Slottem nad kolejnym wątkiem fabularnym w tej serii – skupiającym się na Doomie i Galactusie – więc było to również zapoznanie czytelników z jego stylem. Rysowanie wnętrz lub maszynerii wychodzi mu bardzo dobrze, więc będzie pasował do zapowiedzianej historii o wspomnianej dwójce – jednego z wachlarzem kosmicznych urządzeń, drugiego z powrotem w swojej zbroi.


Kolejnym rysownikiem zeszytu jest Michael Allred. Dostał on za zadanie między innymi odwzorowanie paru historii z przeszłości drużyny: ich słynnego, nieudanego lotu w kosmos oraz skróconej wersji zapoznania Alicii. Wychodzi mu to naprawdę dobrze, bo jego strony nie są zwykłym przerysowywaniem starych paneli w nowym stylu, ale Allred dodaje im osobistego smaczku. Trzecim, ostatnim rysownikiem jest Adam Hughes, który narysował wieczór kawalerski Bena. Jego kreska wręcz idealnie pasuje do tej imprezowej części zeszytu. Mocne, grube kontury pozwalają czytelnikom odnaleźć się w tłumie postaci, który przy takich okazjach jest nieunikniony. 


Jak wspomniałam wcześniej, fabuła całego zeszytu nie dzieli się na osobne części i jest spójna dzięki parustronnym łącznikom. Jest to zeszyt wyraźnie skupiający się na ulubieńcu Slotta, Benie, ale nie można mieć mu tego za złe, skoro jest to ślub Stwora. Trochę przykro, że o ile mamy historię z Sue i Benem oraz Johnnym i Benem, to nie ma niczego takiego z relacją Reeda i Bena, mimo że są najlepszymi przyjaciółmi od czasów studiów. Ale po kolei.


Wspomniany pierwszy lot Fantastycznej Czwórki został przez Slotta również przepisany i dodał on do niego o wiele większą otoczkę historii, niż dostaliśmy wcześniej. Zrobił to trochę po to, aby ją uwspółcześnić (zwłaszcza rolę Johnny’ego), a trochę po to, aby zwyczajnie pasowało mu do wymyślonej przez niego fabuły. Inne wersje tych wydarzeń skupiały się na poczuciu winy Reeda, teraz mamy z kolei punkt widzenia Sue i jej podejście do Bena. To jej własne poczucie winy, którego przyczynę poznajemy zarówno poprzez dodany przez Slotta fragment historii, ale też fakt, że to Sue nazwała Bena Stworem, a on przyjął to imię jako swoje – Stan i Jack użyli tego wątku już w pierwszym zeszycie Fantastic Four


Slott dopisuje historię pierwszych randek Bena i Alicii, robiąc z Sue swatkę, kompletnie zapominając o tym, że Waid w swojej serii Fantastic Four z 2004 roku wykorzystał już pierwszą randkę tych dwojga, aby pokazać, jak Johnny pomagał Benowi i podpowiadał mu, co ma robić. Niby były to tylko dwie strony, ale mniej więcej tyle samo zajmował moment, kiedy Johnny podrywał She-Hulk w miniserii Slotta Spider-Man/The Human Torch, ale Slott musiał o tym wspomnieć w tym zeszycie. To najwyraźniej pokazuje, że Slott ma swoją konkretną wizję Fantastycznej Czwórki i tylko jej się trzyma, nie biorąc pod uwagę innych scenarzystów lub biorąc od nich bardzo mało. Widzieliśmy to już wcześniej, kiedy zamiótł całą Future Foundation pod dywan, aby nie musieć uwzględniać jej członków w swoich historiach, czy kiedy wcale nie wziął pod uwagę stanu psychicznego Johnny’ego – który miał skłonności samobójcze w serii Marvel 2-in-One pisanej przez Chipa Zdarsky’ego tuż przed powrotem Fantastic Four. 


Mocno widać to też w sposobie, w jaki Slott pisze Reeda. W Fantastic Four (2018) #5 zamiarem Slotta musiało być przedstawienie Reeda jako uosobienie powiedzenia “cel uświęca środki”, jednak po lekturze tego zeszytu nie odczułam wcale, aby cel był tego wart. Reed nie ma czasu dla Bena, nawet nie odbiera od niego telefonu, zrzuca przygotowanie wieczoru kawalerskiego na Johnny’ego na ostatnią chwilę, a także nie zwraca uwagi na prośby Bena, aby cały ślub był dyskretny i niepozorny. Owszem, rzecz, którą przygotował – warto zaznaczyć, że nie przygotowywał jej przez cały zeszyt, więc miał czas, ale po prostu zdecydował się zająć innymi rzeczami niż rodziną – pomogła na samym końcu, ale nie była warta tego, w jaki sposób się zachowywał. Co gorsze, nawet we wspomnieniach Reed zachowuje się jak buc. Pod koniec zeszytu wszystko zostaje mu wybaczone przez sam fakt, że w końcu pojawił się gdzieś poza swoim laboratorium, ale takie rozwiązanie kompletnie nie ma sensu i jest płytkie. Nie ma sensu, bo gdyby Reed naprawdę tak się zachowywał, Sue by z nim nie została. Nikt nie mógłby go pokochać czy się z nim zaprzyjaźnić. To płytkie, bo Slott idzie na łatwiznę i nawet nie myśli o tym, że taki Reed nikogo by przy sobie nie zatrzymał, tylko zakłada, że skoro (według jego odbioru serii) przez ponad 50 lat tak było, to cokolwiek Reed zrobi, nikt go nie zostawi. Jakby do Slotta nie dotarło, że skoro rodzina nadal z Reedem jest, to znaczy, że Reed nie zachowuje się jak buc. I od wielu lat pisarze Fantastycznej Czwórki podkreślali, że dla Reeda najważniejsza jest rodzina. U Slotta tego nie ma, a w tym zeszycie widać to po tym, że Reed i Ben nie dostali swojej osobnej historii, bo Reed był zajęty.


Przechodząc dalej: wieczór kawalerski jest napisany w pozytywny sposób, ze zwróceniem uwagi na to, że Johnny bardzo dobrze zna Bena i wie, jak zaplanować dla niego imprezę. Gorzej z samym przygotowaniem i wykonaniem tego planu, gdyż Johnny mimo dobrych intencji miał za mało czasu, aby dopiąć wszystko na ostatni guzik, jednak Ben i tak docenia jego wysiłki. Ta historia jest zdecydowanie moją ulubioną. Jest w niej trochę chaosu, ale nie na tyle, aby się zgubić. Pojawia się kilku bohaterów mniej lub bardziej związanych z Benem, chociaż Slott skupił się na tych bardziej znanych szerszej publice. Mamy ciąg wydarzeń, który w teorii mógłby wypalić, ale jak to bywa, wszystko się sypie. Zaskoczyły mnie niektóre wtrącenia, gdzie uwaga została skupiona na Johnnym i jego odczuciach, bo były one nadzwyczaj trafne. Obowiązkowa gra w pokera odbyła się z dodatkowym (rozbieranym) smaczkiem. Ogólnie nie można uznać tego wieczoru kawalerskiego za udany, ale relacje Bena i Johnny’ego są oddane w bardzo trafny sposób.


Sam ślub był, jak zostało wspomniane wcześniej, dyskretny – najbliższa rodzina i bez kostiumów. A najbliższa rodzina oznacza znaną i wciąż wspominaną przez Bena ciotkę Petunię. John Byrne zrobił z nią coś, co bardzo uwielbiał robić, czyli pokazał ją jako młodą kobietę w związku ze starszym mężczyzną, ale w Fantastic Four (2018) #5 widzimy ją już jednak jako starszą, siwą kobietę, więc ta zmiana jest bardzo na plus. Sama ceremonia oczywiście odbywa się pod chupą, ślubu udziela ten sam rabin, który był na bar micwie Bena, a Benowi udaje się zdeptać szklankę. Tak, jak obiecano, ślub dochodzi do skutku.


W serii Fantastic Four było już parę ślubów – Reeda i Sue, Johnny’ego i skrulla podającego się się za Alicię – Ben i prawdziwa Alicia zasłużyli na swój. Zeszyt Fantastic Four (2018) #5 jest mieszanką rzeczy pozytywnych i przyjemnych z niemiłymi i nieprzemyślanymi, ale jedynym prawdziwie rażącym elementem jest to, jak Slott traktuje Reeda, a przez to – jak sam Reed traktuje swoich bliskich. Szczęściem w nieszczęściu jest fakt, że Reeda za dużo w tym zeszycie nie ma, więc nie ma jak razić przez większość historii. Jako ślubny zeszyt spełnia swoje zadanie, przygotowując czytelników do ceremonii i kończąc się – w tym wypadku – na samym ślubie. Bardzo skupia się na części Bena, a mało w nim samej Alicii, jednak jest to zapewne podyktowane faktem, że zeszyt Fantastic Four Wedding Special był w dużej mierze właśnie o niej. 


Oprócz tego, że ten zeszyt zawiera ponad dwa razy więcej stron, to sposób, w jaki jest napisany, nie sprawia, że jest osobnym, wyjętym z historii wątkiem. Łączy się on nierozerwalnie zarówno z wcześniejszymi zeszytami jak i tymi, które nastąpią po nim. Nie nazwałabym go jakimś szczególnie ważnym zeszytem ani nie poleciłabym jako lekturę obowiązkową dla fanów ogólnie Marvela, a fani Fantastic Four nie ominą go i tak. Można za to mieć nadzieję, że Fantastic Four #5 jest ostatnim zeszytem, który układa wszystko po slottowemu z przyspieszoną fabułą.


Fantastic Four (2018) #5

Scenariusz: Dan Slott

Rysunki: Aaron Kuder, Michael Allred, Adam Hughes


Za egzemplarz do recenzji dziękuję Avalonowi.


Komentarze

Popular Posts

Jak śmierć Lois Lane oddziałuje na Supermana

Flame on! Queerkodowanie jednego z pierwszych superbohaterów Marvela